Bitwa pod Grunwaldem – obraz olejny Jana Matejki namalowany w latach 1872–1878, w 1878 wystawiony w pałacu Wielopolskich w Krakowie, od 1902 w zbiorach Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, dar społeczeństwa Królestwa Polskiego; od 1945 w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie (nr inw. MP 443 MNW), w latach 1976–1982 w depozycie w Józef Antoni Poniatowski printzea ( ˈjuzɛf anˈtɔɲi pɔɲaˈtɔfskʲi ahoskatua; Viena, 1763ko maiatzaren 7a – Elster Zuria, 1813ko urriaren 19a) poloniar jenerala izan zen. Austriako gudarosteko kide zen (1778). Josef II.aren laguntzaile zela, bere herrira itzuli behar izan zuen (1789). Hegoaldeko gudarosteko jeneral izendatu zuten eta Józef Maria Poniatowski. Józef Maria Poniatowski, ps. „Sokolnicki” (ur. 20 sierpnia 1897 w Cepcewiczach Wielkich, zm. 24 marca 1995 w Londynie) – polski ekonomista, poseł na Sejm RP III kadencji (1930–1935), minister spraw krajowych w Rządzie RP na Uchodźstwie (1972–1976). Stanisław August Poniatowski. Stanisław August Poniatowski (1732-1798) - syn kasztelana krakowskiego Stanisława Poniatowskiego i Konstancji z Czartoryskich, król Polski od 1764 do 1795 r.; został wybrany na króla dzięki poparciu carycy Katarzyny II i „familii”; Stanisław August Poniatowski swoim mecenatem przyczynił się do rozwoju Józef Poniatowski książę,polski generał,wódz Naczelny Wojsk Polskich Księstwa Warszawskiego,minister wojny,marszałek Francji.Brał udział w insurekcji kościuszkowskiej.W bitwie pod Zieleńcami z armią rosyjską 18.VI.1792 roku odniósł prestiżowe zwycięstwo za co został odznaczony Orderem Virtuti Militari nonton fifty shades of darker full movie sub indo narashika. Jaki naprawdę był Stanisław August Poniatowski, postać po dziś dzień wzbudzająca kontrowersje, przez jednych odsądzana od czci i wiary, przez innych zaś brana w obronę. Czy rzeczywiście był to słaby, oportunistyczny władca, czy też król postawiony w sytuacji bez wyjścia, dramatycznej, nie dającej wyboru? „Mój przyjaciel król” to fabularyzowana biografia Stanisława Augusta Poniatowskiego, stylizowana na pamiętnik – wspomnienie jego przyjaciela i powiernika – Gastona Fabre. Narrator, wykorzystuje fragmenty listów i protokołów, informacji uzyskanych od osób z otoczenia króla, a także wyjątki z jego pamiętników, które spisywał pod jego dyktando. Tak więc fakty historyczne i cytaty z dokumentów wplecione zostały w literacki sztafaż, a wszystko razem tworzy spójny i barwny portret jednego z bardziej interesujących, bo nieoczywistego polskiego króla, władającego w czasach dla nas tragicznych, po których nie podnieśliśmy się tak naprawdę do dzisiaj, pielęgnując w sobie przez kolejne dziesięciolecia kompleksy i traumę. Nazwisko autora gwarantuje najwyższy poziom literacki i merytoryczną zgodność z historyczną prawdą. Przy czym stylizacja języka, genialna wręcz, na ten XVIII wieczny, wrzuca nas prosto w burzliwy, ale jednocześnie fascynujący świat, w którym od razu czujemy się swojsko i na miejscu. Narracja to rodzaj swobodnej gawędy, gdzie daty i wydarzenia pierwszej wagi przeplatają się z dworskimi ploteczkami i anegdotkami, złośliwą często i dosadną charakterystyką postaci, intrygami i salonowymi knowaniami. Widać wyraźnie, że ówczesna Warszawa, z jej 30 tysiącami mieszkańców, to zaledwie prowincja przy Moskwie, Paryżu czy Wiedniu. W książce przewija się cała galeria postaci znanych nam dobrze z podręczników zarówno historii, jak i literatury. Stanisław August Poniatowski, jako człowiek wszechstronnie wykształcony i obyty w świecie, co zawdzięczał licznym podróżom, jakie odbył w młodości, posiadał rozległe kontakty i znajomości w wielu środowiskach, w tym także wśród znakomitości europejskiego świata kultury i nauki, z którymi latami wymieniał listy. Poznajemy więc nie tylko władców, możnych, polityków i dyplomatów, ale też pisarzy, poetów i filozofów oświeceniowych. Przy czym swobodna narracja płynie jakby sama z siebie, pociągając nas za sobą, a spostrzeżenia Stanisława Augusta Poniatowskiego są doprawdy świeże i przenikliwe, jak te dotyczące Anglii, która od pierwszej chwili go oczarowała i którą porównuje z Francją w następujący sposób: „We Francji, powiedział mi, wszyscy przypominają wszystkich – proszę cię, nie obrażaj się, ciebie to nie dotyczy – tutaj przeważają indywidualności”. Józef Hen kreuje postać króla w idealistycznym, bardzo pochlebnym świetle. Tutaj jest on mężem stanu, myślącym bez reszty o kraju, mającym dalekosiężne plany jego zreformowania, uniezależnienia, wzmocnienia. Dostrzega bardzo wyraźnie wszystkie bolączki i słabości, pragnie i próbuje z nimi walczyć. Widzi kupczenie urzędami, prywatę, widzi zaprzedanie obcym mocarstwom w zamian za doraźne korzyści, widzi pieniactwo, zrywanie sejmów, życie nad stan i egoizm szlachty i magnaterii. Mówi, że w Polsce „nie ma nic (…) a powinno być wszystko to, co jest w innych krajach” i ma tu na myśli zarówno przemysł, jak edukację i kulturę. Mamy przed sobą człowieka wrażliwego i prawego, który, zakochany w swojej Sophie, długo nie widzi, że zmieniła się ona już w kogoś zupełnie innego – w Katarzynę II, imperatorową. Pisze do niej: „Czynisz mnie królem, ale czy czynisz mnie szczęśliwym?”Czyżby miłość zakłóciła ze szczętem jego instynkt samozachowawczy i zdrowy rozsądek? Cóż bowiem innego mogło sprawić, że uwierzył on, iż „Ona nam będzie sprzyjać. Pod skrzydłami „młodego dworu” zreformujemy nasz kraj – będzie światły, silny, zagospodarowany”. No cóż, nie jemu jednemu przydarzyła się taka uczuciowa pomroczność. Tyle, że on akurat był odpowiedzialny za swój kraj. Jako król wrzucony zostaje w tygiel intryg i gier, spisków i kunktatorstwa. Polscy panowie knują przeciw sobie nawzajem, za to ręka w rękę z tymi, którzy później ten polski tort rozdzielą bez skrupułów między siebie. Sam narrator czuje się skołowany i pisze: „Ja, autor tej kroniki, wyznaję pokornie, ze nigdy nie udało mi się zgłębić tajników polskiego parlamentaryzmu, chociaż przebywałem w tym kraju długie lata. Sejmikowanie, posłowanie – kiedy tylko zaczynam o tym myśleć, w głowie czuję chaos”. Podczas lektury odnosi się wrażenie, że polityka w ówczesnej Polsce była sprawą rodzinną, skupioną w rękach kilku zaledwie potężnych magnackich rodów. I Stanisław August, jako król, pada ofiarą tego stanu rzeczy. Przez jednych oskarżany o spiskowanie przeciwko imperatorowej, przez innych zaś w tym samym czasie o działanie na szkodę własnego kraju. Istna karuzela, od której każdemu zakręciłoby się w głowie. Konfederacja barska zaskakuje i jego. Bezradny, ma chwilami ochotę się poddać i „Rzucić to wszystko w diabły”. Trudno chyba o większą katastrofę i poczucie klęski, gdy patrzysz, jak na twoich oczach dzielą twój kraj przy współudziale samych Polaków, nie potrafiących nawet w obliczu takiego zagrożenia mówić jednym głosem. „Mój przyjaciel król” ukazuje nam dramat człowieka, który zawodzi się na najbliższych mu osobach, w tym na własnej rodzinie, dramat króla, któremu związano ręce i którego obrzucono błotem i dramat narodu, którego kraj na 120 lat został wymazany z atlasów. Józef Hen postarał się o to, byśmy ten świat zrozumieli, byśmy weszli w samo centrum wydarzeń i poczuli, czego doświadczał Stanisław August Poniatowski, gdy jego wszystkie wysiłki rozbijały się o mur niechęci i niezrozumienia. Książka wprost pęka w szwach od licznych bohaterów, jacy pojawiają się na jej kartach. Koneksje między nimi są na tyle skomplikowane, biorąc pod uwagę, że u szlachty każdy był niemal z każdym spowinowacony w jakiś sposób, że musi nadejść moment krytyczny, w którym wszystko zaczyna się nam mieszać. Książki nie da się zatem czytać pobieżnie, wymaga naszej pełnej uwagi i zaangażowania. Wynagradza nam to z nawiązką piękny, wysmakowany literacko i cudownie wystylizowany na opisywane czasy język oraz narracja obfitująca w zabawne anegdoty, które raz zahaczają o wydarzenia historyczne znane nam z podręczników, innym zaś razem o całkiem błahe salonowe ploteczki. To lektura wzbogacająca naszą wiedzę o epoce, o jej politycznym i kulturowym tle, ale też zarazem niosąca najzwyklejszą radość z napawania się pięknem literackiego języka i wyobraźni autora, któremu bez trudu udało się odtworzyć klimat tamtych czasów i nas do niego zaprosić. „Mój przyjaciel król” to monumentalna praca, przywodząca na myśl najwybitniejsze utwory renesansowego kronikarstwa. W takiej bowiem formie postanowił Hen przyjrzeć się barwnej sylwetce ostatniego z naszych królów – Stanisława Augusta Poniatowskiego. Józef Hen, wybitni polski prozaik, autor kilku znakomitych powieści historycznych, których akcja osadzona była w Polsce szlacheckiej, tym razem swoją opowieść nie ubrał w beletrystyczną formę, ale sięgnął, jak już zostało powiedziane, po formę kroniki, jakby chciał nadać swojej pracy bardziej naukowy charakter i uniknąć zarzutów o konfabulacje, które w tekstach beletrystycznych nie są przecież niczym zdrożnym. Dostaliśmy więc utwór napisany pięknym literackim językiem, stylizowany na manuskrypt autorstwa bliskiego przyjaciela króla, jedynej postaci fikcyjnej w całym utworze, niejakiego Gaszona Fabre. „Kimkolwiek jesteś, Czytelniku, który sięgasz do tego manuskryptu, zapewniam Cię, że znajdziesz w nim wyłącznie prawdę”. Nietrudno się o tym przekonać, wystarczy bowiem porównać dowolny epizod opisany przez narratora z ogólnie dostępną wiedzą historyczną, by przekonać się, że snując swoją opowieść opiera się Autor wyłącznie na faktach. Podobnie rzecz ma się z bohaterami. Książka zaopatrzona jest w kilkunastostronicowy indeks postaci historycznych, które przewinęły się przez ten bujny i burzliwy okres w jaki przyszło panować Poniatowskiemu. Pamiętajmy jednak, że mamy do czynienia z literatem, który nie po to sięga do historii, by zadowolić się odtwórczym przytoczeniem mniej lub bardziej znanych epizodów z życia króla, jego dworu. W „Moim przyjacielu królu” dostajemy kapitalny zapis osiemnastowiecznej Europy, tak pełen barw, zapachów i uczuć, ze czujemy, jakbyśmy nie tylko wysłuchiwali intymnej opowieści uczestnika tych wydarzeń, ale jak byśmy sami towarzyszyli Stanisławowi Augustowi w jego codziennej aktywności. Tej zwykłej i intymnej, ale przede wszystkich tej, dzięki której przeszedł do historii. „Miał zbierać ryciny, a on Polskę reformuje, budzi z letargu”. Stawia Hen, piórem swojego alter ego wiele zasadniczych pytań. Przede wszystkim o to, dlaczego zdecydował się Stanisław wziąć udział w elekcji i włożyć koronę w takim momencie, w którym wszystko krzyczało, że to nie ma sensu. Dlaczego już po roku od przejęcia rządów cała Familia stanęła przeciw niemu „że chce ograniczyć liberum veto, że chce zredukować bogactwa kleru, że zanadto myśli o prawach trzeciego stanu i chłopstwa, że będzie faworyzował dysydentów. Wszystko po to, by poniżyć wielkie rody”. Tak jakby rzeczone wielkie rody (Poniatowscy i Czartoryscy) nie kształciły Stanisława właśnie w tym kierunku i poczuły się urażone, że próbuje on naukę wdrażać w życie, nad przywileje stawiając dobro kraju i troskę o jego niepewną przyszłość. Czytelnik nieustannie zmuszany jest stawiać sobie pytanie jakim królem był Poniatowski w tych burzliwych czasach upadku Rzeczypospolitej, tak, jakby sam Autor scedował na czytelnika swoje przemyślenia i wątpliwości i jednocześnie nie chciał narzucać mu swojej wizji i opinii. Pokazuje człowieka z krwi i kości, który jako władca przegrał praktycznie wszystko i nie została mu oszczędzona żadna tragedia, żadne upokorzenie, a jednak do dziś patrzymy na jego postać z uznaniem albo przynajmniej sympatią. Dostrzegamy konsekwencje, których nie chcieli albo zwyczajnie nie mogli dostrzec jego współcześni. Hen zdaje się sugerować, że był to być może najważniejszy z naszych królów, który zostawił po sobie prawdziwe oświecenie, nowe widzenie świata, które kolejnym pokoleniom pomogło przetrwać 125 lat rozbiorowej ciemności. „Mój przyjaciel król” to mistrzowski przykład utworu biograficznego, wciągającego, inspirującego i przede wszystkim szalenie rzetelnego. Grzech nie znać. "Nie wykluczam, że kiedy kandydat PiS zostanie prezydentem, to pomnik ks. Józefa Poniatowskiego będzie ustawiony w innym miejscu, a tam stanie pomnik Lecha Kaczyńskiego" - oświadczył 4 września "Rzeczpospolitej" poseł Prawa i Sprawiedliwości Artur Górski. Inni zwolennicy pomnika zmarłego tragicznie prezydenta, a zwłaszcza tzw. obrońcy krzyża przed Pałacem Prezydenckim nie chcą odczekiwać 5-letniej kadencji (i karencji na ich pomysł) i domagają się budowy tam właśnie. Tyle że przed Pałacem już jeden pomnik stoi, a na dwa nie ma miejsca! "Nie szkodzi" - mówią "przeprowadzacze" Poniatowskiego, a poseł Górski dodaje: "W końcu ten pomnik nie stał tam zawsze". I ma rację, nie stał tam zawsze, stoi tam od 1965 r. Ale co z tego? Zresztą śledząc dyskusje "pod krzyżem" czy w prasie (Dariusz Baliszewski oskarżył w "Newsweeku" feldmarszałka Paskiewicza o to, że ukradł pomnik księcia, a na jego miejscu postawił swój własny), czujemy, jak włos się jeży od niewiedzy lub półwiedzy o losach jednego z ważniejszych symboli Warszawy. Pierwsze, lipskie pomniki Poniatowskiego na karcie wydanej w stulecie jego śmierci (1813 r.) Prawda, że wszyscy niemal - ci, co chcą Lecha zamiast Józefa, i ci, co nie chcą - wiedzą, że odlany w brązie Poniatowski historii łatwej nie miał. Miejsce przed Pałacem Prezydenckim jest bowiem czwartym jego przystankiem. Tyle że - i to warto przypomnieć posłowi Górskiemu oraz "przeprowadzaczom" - każda, poza ostatnią, przeprowadzka była (bezpośrednio lub pośrednio) skutkiem działania okupanta rosyjskiego, niemieckiego lub? komunistów. Wpisanie się w taką wizję porządku historycznego demokratycznemu państwu raczej nie przystoi. Pomników cztery? Pomników książę Poniatowski miał cztery, a wszystkie mają burzliwą historię. Dwa pierwsze stanęły w Lipsku w pobliżu miejsca jego tragicznej śmierci (19 października 1813 r.) - pierwszy już w 1813 r., drugi nieco później. Miały swoje dramatyczne losy - drugi (rozbudowany przez emigrację po powstaniu listopadowym w 1834 i władze galicyjskie w 1876 r.) został wysadzony przez hitlerowców w 1940 r., pierwszy - wysmarowany smołą przez nieznanego, ratującego mu życie sprawcę - przetrwał. Oczyściło go Wojsko Polskie w 1945 r., a odnowiły władze NRD-owskiego wówczas Lipska w 1963 r. (na 150-lecie bitwy), przenosząc go na pobliski skwer i uroczyście odsłaniając. Trzeci pomnik (z orłem) postawił prywatnie w parku w Krośniewicach były prefekt Księstwa Warszawskiego Rajmund Rembieliński. I ta pamiątka ostała się - mimo zimnych wiatrów historii i powojennego zaniedbania - do dziś. Najbardziej burzliwą, ściśle splecioną z dramatami Warszawy historię ma pomnik czwarty, ten, który dziś strzeże wjazdu do Pałacu Prezydenckiego. Cezar w prześcieradle czy swojski ułan? Gdy tylko po licznych perypetiach wracające z pokonanej przez koalicję napoleońskiej Francji polskie wojsko przywiozło we wrześniu 1814 r. zabrane z Lipska zwłoki poległego tam wodza, stanęła sprawa upamiętnienia go pomnikiem. Prochy księcia, po prowizorycznym pobycie w Warszawie, złożone zostały w końcu lipca 1917 r. na Wawelu. Zgodę na postawienie konnego monumentu w Warszawie wyprosiła u cara Aleksandra I Anna hr. Potocka. Powołano w tym celu specjalny komitet, na którego czele stanął generał Stanisław Mokronowski. Komitet ten przez lata zbierać będzie składki na pomnik, by - po wielu trudach i kilku skandalach (pieniądze wpływały wolniej niż deklaracje, a zdarzyła się też ucieczka kasjera z kasą) - zebrać ponad 440 tys. złp, co w zupełności pokrywało koszta pomnika. Pomnik Poniatowskiego na tarasie pałacu w Homlu Wykonanie powierzono najznamienitszemu bodaj rzeźbiarzowi "pomnikowemu" owych czasów, Duńczykowi Thorvaldsenowi, którego pracownie mieściły się w Kopenhadze i w Neapolu. Spierano się o miejsce ustawienia pomnika: mówiono o placu przed Pałacem Radziwiłłów (od 1818 r. zwanego Namiestnikowskim, ze względu na osobę namiestnika Królestwa Polskiego, generała Zajączka) i Pałacem Saskim, na Krakowskim Przedmieściu. Przybyły do Warszawy w 1820 r. Thorvaldsen opowiedział się za placem Krasińskich. Zawalony zamówieniami z całej Europy Duńczyk słabo wywiązywał się z kontraktu, lata mijały, a ponaglające pisma komitetu przynosiły mizerny efekt. Przedłużające się oczekiwanie na pomnik poeta Antoni Górecki skomentował następującym wierszem: "Poniatowski Józefie! - Co za wielka szkoda Że Cię przed tysiącem lat nie zabrała woda: Płakalibyśmy dłużej, lecz jak dotąd pono Przynajmniej by Twój pomnik stawić dokończono". Wreszcie w 1829 r. wysłany z Włoch drogą morską model pomnika dotarł przez Gdańsk do Warszawy, rozpętując pierwszą chyba w kraju publiczną dyskusję o stylach i estetyce. W czasach coraz silniejszego spierania się nacierającej "romantyczności" z ustępującą (powoli) "klasycznością" wzorujący się na Marku Aureliuszu, "rzymski" w formie projekt przyjęto z mieszanymi uczuciami. Spodziewano się raczej ubranego "po polsku" walecznego żołnierza, a tymczasem jeździec na pomniku był odziany w krótkie szaty i do tego zdawał się półnagi. "Książę w prześcieradle" jedzie pławić konia, mawiali najczęściej krytycy. A obdarzeni dobrą pamięcią warszawiacy wspominali z uśmiechem, jak to dla gorszenia mieszczuchów książę jeździł wraz z przyjaciółmi po Warszawie odkrytym powozem cokolwiek niekompletnie ubrany. Widok spod Pałacu Saskiego - pomnik Poniatowskiego, a w tle rozbierany wielki rosyjski sobór Estetyczne spory w przypadku księcia były tym bardziej naturalne, że większość współczesnych miała w oczach obraz utrwalony przez Aleksandra Fredrę w Trzy po trzy: "Książę Józef Poniatowski nie miał wprawdzie znamienitych zdolności jako wódz - wiedzieliśmy o tem, a jednak pociągał ku sobie silnie serce żołnierza. Może w części i dlatego, że to, co Polaka zawsze zachwyca: odwaga, postawa, ruch, sposób wyrażania się, były czysto narodowe, przeciągnięte wszakże połyskiem zachodniego rycerstwa. Na dzielnym koniu, dzielny jeździec, nieugiętego męstwa, świetnego honoru, pięknej postaci, wąs czarny, czapka na bakier, był ideałem polskiego wodza. Gdyby był nad brzegiem piekła krzyknął: za mną dzieci! w piekło skoczono by za nim. W innych zaś chwilach życia urzeczywistniał wyobrażenie wyniosłych, czystych i pięknych cnót rycerstwa". Były jednak i inne opinie. Dawny szwoleżer i wybitny kawalerzysta Tomasz Łubieński pisał z Warszawy do ojca 29 sierpnia 1829 r.: "Oglądałem w tych dniach statuę ks. Poniatowskiego. Jest ona kolosalna i zasługuje na obejrzenie, zarzucają jej sztywność, brak życia i wyrazu, ale ma dużo pięknych stron. Wiele miałem przyjemności na nią się patrzeć, i uszczęśliwiony będę, gdy stanie na jakim placu naszej stolicy. Są wspomnienia, które należy się uczcić". Poniatowski okupowany tak jak jego miasto (1940 r.) Książę miał prawdziwego pecha do wykonawców: robiony w Warszawie na podstawie modelu brązowy odlew spóźnił się o prawie dwa lata na spotkanie z historią. Po powstaniu listopadowym (1830-1831) los pomnika Poniatowskiego był przesądzony. Ukończony ostatecznie w 1832 r. odlew mógłby stanąć na cokole, gdyby było komu go stawiać. Zgoda władz rosyjskich na pomnik dwukrotnie walczącego z Rosją (1792 i 1812-1815) wodza została cofnięta, a sam (niezmontowany) odlew trafił do magazynów Modlina. Przed przetopieniem na armaty (lub całkowitym przerobieniem na drogiego Rosjanom św. Jerzego!) uratował dzieło Thorvaldsena sam zdobywca Warszawy - książę erywański, a potem i warszawski - feldmarszałek Iwan Paskiewicz. Już w 1833 r. wyprosił pomnik u cara Mikołaja I, który zresztą obejrzeć mógł zmontowanego prowizorycznie księcia podczas wizyty w twierdzy modlińskiej w 1840 r. Dwa lata później pomnik Poniatowskiego stanął na tarasie pałacu Paskiewiczów w Homlu. Przetrwa tam i bolszewicką rewolucję. Medal wybity w 1923 roku z okazji mianowania Focha marszałkiem Polski oraz odsłonięcia pomnika księcia Józefa Poniatowskiego Na miejscu przed Pałacem Namiestnikowskim stanął zaś w 1870 r. pomnik zmarłego w 1856 r. Paskiewicza, który w 1849 r. zdążył jeszcze poskromić zbuntowanych przeciw Austrii Węgrów, dowodzonych w pewnym momencie przez generała Józefa Bema. To smutne memento dla polskiej stolicy stać miało do roku 1917 r., gdy za czasów okupacji niemieckiej (od 1915 r.) likwidować poczęto w Warszawie co bardziej bolesne pamiątki po carskich rządach i rosyjskich wojennych przewagach. Powrót z niewoli O powrót pomnika z Homla przedstawiciele Królestwa Polskiego bądź zamożni arystokraci starali się kilkakrotnie - w 1861, 1905 i 1917 r. - po rewolucji lutowej. W tym ostatnim przypadku nie mówił "nie" bardzo życzliwy Polakom wnuk zdobywcy Warszawy. Rzecz dało się zrealizować dopiero w 1922 r., gdy po kończącym wojnę polsko-bolszewicką traktacie ryskim (marzec 1921 r.) podjęto z Sowietami rozmowy o rewindykacji dóbr kultury. W odróżnieniu od archiwów czy bibliotek Rosjanie i Ukraińcy nie czuli potrzeby przytrzymania u siebie polskiego "Marka Aureliusza", toteż książę wrócił w 1922 r. do Warszawy, oczekując swego losu na dziedzińcu Zamku Królewskiego. Stanąć miał na postumencie autorstwa architekta Bojemskiego, o którym (nie bez przesady) pisano, że "wśród czołowych architektów uważany był za dzieło przewyższające to, do czego służyło za podstawę". O ile postument nie budził kontrowersji, to już jego lokalizacja tak. Z kilku propozycji wybrano miejsce przed Pałacem Saskim. "Dziura" po Paskiewiczu, choć wydawała się historycznie smaczna (Józef zamiast Iwana), ciągle źle się kojarzyła, a do tego stanąć tam miał prowizoryczny pomnik Legionisty. Za wyborem miejsca przed Pałacem Saskim opowiadał się także marszałek Piłsudski, który z okien mieszczącego się tam Sztabu Generalnego oglądać chciał pomnik ulubionego bohatera. Trzeci przystanek księcia Józefa - Łazienki (fot. 1954 r.) Piłsudski łączył bowiem i adaptował symbolikę bohaterów narodowych, utożsamiając się po trochu z każdym z nich. Dowódca Legionów jak Dąbrowski, Naczelnik jak Kościuszko, marszałek i Naczelny Wódz jak Poniatowski, tworzył swoją legendę także z cząstek ich legendy. Jeśli Napoleona uważał za wzór i źródło doświadczeń, Kościuszkę szanował za patriotyzm (lubił powtarzać opinię o sobie pewnego rosyjskiego generała ,,Ni to Kostiuszko, ni to Korsykan"), a wielbił Traugutta, instynktownie najmocniej odczuwał więź z Poniatowskim. Podobne szlacheckie pojęcie honoru, ideał walki do końca, ale też i barwne charaktery łączyły obu wodzów naczelnych mimo stuletniego oddalenia. Odsuwający się w 1923 r. od władzy Piłsudski, rozgoryczony atakami i kalumniami przeciwników, miał mówić do pomnika ks. Józefa - "I ja idę do błota", tak jakby owo rodzime "błoto" podobne było do brzegu Elstery. Miłe sercu Wodza analogie (choćby identyczność obu monogramów) wykorzystywali nadgorliwi piłsudczycy. Jakże nie wspomnieć przesławnego pochodu generałów i oficerów garnizonu warszawskiego na plac Saski 30 maja 1926 r. z meldunkiem pomnikowi Poniatowskiego oraz Nieznanemu Żołnierzowi o wyborze przez Zgromadzenie Narodowe Piłsudskiego na prezydenta? Jak wiadomo, marszałek wyboru nie przyjął, a meldujący pomnikowi generał Górecki (niebawem prezes banku i minister) stał się dla opozycji i satyryków symbolem nowej ery. Zanim do tego doszło, 3 maja 1923 r., w obecności dwóch marszałków: Piłsudskiego oraz zaproszonego na rozmowy dyplomatyczno-sztabowe i obdarowanego polską buławą zwycięskiego wodza koalicji marszałka Ferdynanda Focha (przy niechęci naszego marszałka, który ten gest endecko-chadeckich, silnie profrancuskich władz państwowych uważał za osobistą i świadomie wyrządzoną przykrość), odsłonięto uroczyście pomnik. Działania Francji na rzecz uznania granicy polsko-rosyjskiej przez konferencję ambasadorów sprawiły, że wizyta Focha w Warszawie w maju 1923 r. przebiegła w dobrej atmosferze. Przyjechał on uzgodnić plany wojskowe oraz załagodzić spory Polski z innym francuskim sojusznikiem - Czechosłowacją, ale szerokiej opinii publicznej wizyta kojarzyła się z wręczeniem mu buławy oraz odsłonięciem pomnika ks. Poniatowskiego - polskiego marszałka Francji. Znowu więc napoleońska legenda służyła polityce. Tak czy inaczej, po prawie wieku tułaczki pomnik ks. Józefa znalazł swe pierwsze miejsce w stolicy - przed Pałacem Saskim, którego kolumnada kryć będzie od 1925 r. Grób Nieznanego Żołnierza, a naprzeciw rozbieranej wciąż wielkiej cerkwi - symbolu okupacji. Sentyment do odnalezionego zabytku zagłuszył dyskusję nad odzieniem bohatera, choć jedno z pism satyrycznych opublikowało karykaturę zadumanego księcia "w prześcieradle" przed... sklepem z mundurami. Rezultaty polityczne wizyty Focha były umiarkowane, za to w sferze symboli aż nadto bogate. Marszałek odsłonił bowiem jeszcze jeden pomnik, tym razem popiersie samego Napoleona (dzieło mjr. Michała Kamieńskiego), ustawione przed warszawską Wyższą Szkołą Wojenną. Śmierć i odrodzenie Po zajęciu Warszawy, jeszcze we wrześniu 1939 r. Niemcy odbyli paradę przed budynkiem Sztabu Generalnego, w którym szybko zainstalowali swe wojskowe biura. Pomnik Poniatowskiego, było nie było herosa na miarę europejską i pułkownika armii austriackiej, przetrwał - w odróżnieniu od posągów np. Kilińskiego czy Mickiewicza - niemieckie "porządki" w Warszawie. Tłum warszawiaków wita księcia na dziedzińcu dawnego Pałacu Namiestnikowskiego ( r.) Prawda, że w 1941 r. Niemcy zażądali od władz warszawskich przeniesienia księcia do któregoś z parków (tak uczynią w 1952 r. komuniści i podobne zamiary mają dziś "przeprowadzacze"). Pomnik jakoś się jednak z placu Saskiego (wówczas Adolf-Hitler-Platz) nie ruszył. Zasłaniany czasem hasłami propagandowymi, przetrwał do powstania, a nawet i po nim. Jednak w grudniu podwładni generała von dem Bacha wysadzili Pałac Saski (oraz pobliski Pałac Brühla), a dokładnie 16 grudnia 1944 r. także monument księcia. Gdy w czerwcu 1945 r. na terenie fabryki Lilpopa odkryto składowisko części warszawskich pomników, nie udało się skompletować figury księcia, brakowało głowy; pojedyncze części znaleziono też w Muzeum Narodowym. Kilka zachowanych fragmentów można zobaczyć dziś w otoczeniu Muzeum Powstania Warszawskiego. Osierocony, pokancerowany cokół wysadzili zaś (mimo wielu sprzeciwów) 3 maja 1946 r. saperzy i to tak niezgrabnie, że od eksplozji zbyt mocnych ładunków wyleciały szyby w okolicy oraz posypał się świeżo wyremontowany, szklany dach pobliskiej "Zachęty". Odłamki szkła pocięły konserwowany na piętrze gmachu "Grunwald" Matejki. Dramat Warszawy, wyjątkowy nawet jak zniszczoną Europę, wzbudził współczucie także w okupowanej przez Niemców do 1945 r., ale niemal nietkniętej Kopenhadze. Już w sierpniu 1946 r. władze Danii oraz magistrat jej stolicy postanowiły ofiarować Warszawie nowy pomnik Poniatowskiego, odlany według modelu zachowanego w Muzeum Thorvaldsena. W czasie październikowych "dni polskich" przeprowadzono tam społeczną zbiórkę pieniędzy, a od maja do grudnia 1947 r. wykonano formę negatywową z modelu. Między majem 1948 a majem 1951 r. Paul Lauritz Rasmussen nadzorował odlew z brązu, którego w powojennej Danii brakowało. Ze Szczecina posłano tam nawet 6 ton złomu brązowego z obalonego pomnika cesarza Wilhelma, jednak Duńczycy woleli własny brąz, który w końcu zgromadzili. W listopadzie 1951 r. nowy odlew pomnika Thorvaldsena przybył morzem do Polski. Przystanek Łazienki Duński dar okazał się dla władz PRL kłopotliwy. Nad Warszawą i całym krajem jaśniał wówczas uśmiech zupełnie innego Józefa, a upamiętnienie arystokraty sprzed półtora wieku, który zginął jako marszałek Francji w walce z Rosją (a ZSRR uznawał się za jej imperialnego spadkobiercę i stawiał znak równości między rokiem 1812 a 1941), nie wpisywało się w "postępową" wizję dziejów. Z drugiej jednak strony odmówić przyjęcia pomnika narodowego bohatera, którego pierwowzór zniszczyli faszyści, nijak się nie dało. Skoro decyzja zapadła, w zamkniętych gremiach władz państwowych i warszawskich łamano głowę nad lokalizacją pomnika. Wracano do dyskusji XIX-wiecznych i tych z 1923 r., padł nawet pomysł wyburzenia jednej z odbudowanych właśnie kamienic na Nowym Świecie i wstawienia tam pomnika! Z powodów tyleż urbanistycznych (przywrócenie dawnej Osi Saskiej), co politycznych (siła skojarzeń) nie było mowy o powrocie na plac Piłsudskiego, zwany teraz placem Zwycięstwa. Z Pałacu Saskiego pozostały zresztą tylko resztki, otaczające Grób Nieznanego Żołnierza, a z odbudowy gmachu zrezygnowano. Żabę władze połknęły z wdziękiem, kierując księcia na placyk przed Teatrem w Pomarańczarni, na terenie Parku Łazienkowskiego. Poniatowski wracał tym samym pod opiekę królewskiego stryja, klasycystyczna architektura przyjąć mogła bez zgrzytu klasyczny w formie pomnik. Zarazem zaś znikał on z centrum stolicy i nie kłuł władz i towarzyszy radzieckich nieodpowiednimi skojarzeniami. Dokonany w obecności Rasmussena montaż ukończono 27 stycznia 1952 r., a 23 lutego pomnik odsłonięto. Uroczystości odbyły się na względnie niskim szczeblu - polski minister oświaty i jego duński odpowiednik, duński chargé d?affaires i polski ambasador, przewodniczący Stołecznej Rady Narodowej oraz nadburmistrz Kopenhagi z dyrektorem Muzeum Thorvaldsena. Z boku pomnika umieszczono płytkę z napisem: "Odlew ten ofiarowany został Warszawie przez Kopenhagę, stolicę Danii - Ojczyzny Thorvaldsena, twórcy pomnika - w miejsce zniszczonego przez barbarzyńców hitlerowskich oryginału". Tak więc, dzięki sercu i uporowi Duńczyków, książę Pepi wrócił do Warszawy. I to nie jako kopia, a jako drugi odlew z tego samego modelu! Tyle że jego nowe miejsce okazało się - poza powodami formalnymi - źle dobrane. Ustawiony na wysokim cokole i schodkach pomnik był dla placu przed Pomarańczarnią za duży! Książę jedzie! Po październiku 1956 r. zesłany do Łazienek pomnik księcia stawał się powoli przedmiotem dyskusji. Jedno było pewne - tam, gdzie jest, stać dłużej nie może! W stołecznej prasie pojawiły się dyskusje nad nową lokalizacją, a od 1962 r. przymierzano do różnych miejsc drewnianą makietę pomnika. Wreszcie, jak pisał nieodżałowany "Express Wieczorny" (przez wyczekujących nań pod kioskami warszawiaków zwany pieszczotliwie "kłamczuchem"), "najbardziej wytwornym i twarzowym okazał się dziedziniec Urzędu Rady Ministrów na Krakowskim Przedmieściu". Między bajki włóżmy "twarzowość" jako główny powód, pewne jest natomiast, że na taką lokalizację zgodziła się władza. Decyzję uzasadnić można też było "powrotem" pomnika na historycznie przyznane mu przed 1830 r. miejsce. Decydujący okazał się chyba głos szanowanego przez władze, zasłużonego dla ratowania stołecznych zabytków podczas wojny dyrektora Muzeum Narodowego Stanisława Lorentza, który jednoznacznie widział (1964) miejsce księcia "na starodawnym szlaku, rozpoczynającym się przy kolumnie Zygmunta III, znaczonym dalej przez pomnik Mickiewicza, a jeszcze dalej przez pomnik Kopernika, dzieło wybitne również Thorvaldsena". Wiatry historii przewietrzyły już miejsce przed Urzędem Rady Ministrów i wyparły z pamięci warszawiaków skojarzenia z Paskiewiczem. A puszczenie oka do publiczności ("Józef na miejsce Iwana") i demonstracja przywiązania do narodowej tradycji mile łechtały spierające się o tradycje z Kościołem i częścią inteligencji władze. Swoją rolę w tej decyzji odegrać musiał ówczesny premier PRL - Józef Cyrankiewicz. Może i on, wzorem przedwojennego Józefa, czuł do bohatera imiennika słabość. A Pałac Namiestnikowski mieścił rząd, którym w latach 1954-1970 kierował "niezatapialny" Cyrankiewicz. Cynicznego do bólu, ale przerastającego większość towarzyszy inteligencją i znajomością historii premiera skojarzenia z obu imiennikami mogły nieźle bawić. Rok 1965 to zresztą premiera "Popiołów" Wajdy, a rok wcześniej ukazał się czytany powszechnie przez inteligencję Oficer największych nadziei Mariana Brandysa, który szykował już wielką opowieść o szwoleżerach. Słowem, Napoleon i jego czasy dyskretnie wracali do publicznej świadomości. Ludek warszawski nie darował zresztą czerwonemu premierowi sąsiedztwa z pomnikiem, żartując, że były kłopoty z montażem, "gdyż koń nie chciał stać tyłem do żłobu". Inna anegdota kazała Cyrankiewiczowi witać się z pomnikiem słowami: "Witajcie towarzyszu!". Na to Poniatowski z pomnika: "Witaj książę!". Żartów z czworokąta Gomułka-Poniatowski-koń-Cyrankiewicz było wiele, niewykluczone, że część wymyślał ten ostatni. W odróżnieniu od drętwego "towarzysza Wiesława" lubił bowiem słuchać kawałów o sobie i nawet je ponoć zbierał. Decyzję polityczną (a co wówczas polityczne nie było?) należało wcielić w "czynów stal". Niemal dosłownie, gdyż stroną techniczną zajął się "Mostostal" pod okiem dwóch inżynierów: Janiszewskiego i Chromińskiego, którzy nabyli już doświadczenia przy transporcie pomnika Nike. 16 października 1965 r., w 152. rocznicę bitwy pod Lipskiem obłożony ochronnym rusztowaniem pomnik wylądował na platformie. Dzień później, przy zmniejszonym niedzielnym ruchu książę przedefilował ulicami Warszawy (od Myśliwieckiej przez Rozbrat i Dobrą), by Bednarską wspiąć się ku Krakowskiemu Przedmieściu. Tam trzeba było zresztą współpracy drugiego ciągnika. 18 października otoczony tłumami warszawiaków posąg stanął na nowym cokole, a tydzień później odsłonięto go dla publiczności. I tak stał się odlany w brązie książę milczącym świadkiem 45 lat najnowszej historii: podpisania "normalizacyjnego" traktatu z RFN (1970), rozmów okrągłego stołu (1989) i wreszcie wprowadzenia do Pałacu, zwanego odtąd Prezydenckim, głowy niepodległej Rzeczypospolitej. Przeznaczony dla prezydenckiego urzędu i kancelarii gmach (1990) stał się też domem prezydentów po wyprowadzce Lecha Wałęsy z Belwederu (1994). Tym samym, podobnie jak w 1925 r. z ustanowieniem Grobu Nieznanego Żołnierza, pomnik zyskał na prestiżu, jakby w nagrodę za dramatyczne losy własne. Dopisać zaś do nich należy milczące, choć widoczne na każdej niemal fotografii uczestnictwo w rozpoczętej 10 kwietnia br. narodowej żałobie, masowo wyrażanej przed pałacem. Czy czwarty, "prezydencki" przystanek księcia będzie ostatnim? Wszystko na to wskazuje, gdyż argumenty "przeprowadzaczy" pomnika napotykają opór konserwatorów i znacznej większości warszawiaków, którzy przywykli do swego księcia. Jak bowiem pisała (1971) w konkluzji dziejów pomnika Poniatowskiego Hanna Kotkowska-Bareja (żona reżysera Stanisława), "znalazł się on na dawnym, a zarazem najruchliwszym trakcie Warszawy, należy do jej tradycji - nikt już nie toczy sporów o to, czy klasyczny rycerz jest, czy nie jest podobny do romantycznego bohatera, dzieło Thorvaldsena znalazło wreszcie właściwe miejsce w czasie i przestrzeni". I ma je do dziś. Poza sporem jest to, że - niezależnie od poglądów na Jego prezydenturę - pamięć Lecha Kaczyńskiego, jego Żony oraz pozostałych 94 ofiar katastrofy wymaga godnego uczczenia. Pochówek na Wawelu, najwyższy możliwy pośmiertny zaszczyt w Rzeczypospolitej, powinien mieć swoje echo także w stolicy. Jednak próby "wywracania" historycznego porządku i tradycji (było nie było 45 lat!) po to, by zrealizować radykalny pomysł części tylko opinii publicznej, nie wydają się sensowne. Stolica i nasza pamięć nie zyskają na tym, że skołatany burzliwą historią, wyganiany na zesłanie bądź niszczony przez wrogów pomnik Poniatowskiego uda się na piąte z kolei miejsce. Próba lekceważącego ("do parku z nim!", "to było wszak dawno") zastąpienia poległego w boju o polską niepodległość bohatera innym bohaterem naszych dziejów (zostawmy na boku kontrowersje) nie przynosi chluby historycznemu myśleniu. A ewentualnemu pomnikowi zmarłego tragicznie prezydenta nie zapewni szacunku ze strony nader licznych współobywateli. Ci, którzy argumentują, że niegodne jest, by z Pałacu Prezydenckiego widzieć koński zad (a i takie argumenty padają!), powinni pamiętać, że każdy pomnik przed Pałacem zwrócony musi być doń tyłem. Słowem, "pomnikowym przeprowadzaczom" pomnika księcia Józefa - dobrego Polaka, odważnego wodza i bardzo przyzwoitego człowieka (który umiał bić się i bawić), mówimy - śladem Barei - stanowcze NIE! Ilustracje pochodzą z archiwum A. Nieuważnego. Autor: Piotr BejrowskiTagi: Ciekawostki i rocznice, Historia polityczna, Historia wojskowości, XVIII wiek, XIX wiek, PolskaPierwsza publikacja: 2019-03-21 16:01, aktualizacja: 2021-05-07 07:48Licencja: wolna licencjaJak wyglądało życie Józefa Poniatowskiego, dowódcy, który tuż przed śmiercią miał wyrzec patetyczne słowa: „Bóg mi powierzył honor Polaków. Jemu tylko go oddam”? Czy faktycznie, jak sugerował tytuł powieści biograficznej Stanisława Szenica, „większy niż król [był] ten książę”?Józef Poniatowski – zobacz też: Tadeusz Kościuszko: obywatel świata? Józef Poniatowski na portrecie pędzla Marcello Bacciarellego (1778 r, domena publiczna). Józef Poniatowski zginął na polu bitwy, która zadecydowała o upadku napoleońskiej Francji i przekreśliła marzenie pokolenia o powrocie suwerennego państwa polskiego na mapę Europy. W ostatnich dniach swojego życia odrzucił myśli o kapitulacji i rezygnacji z walki. Do swoich żołnierzy apelował, by w żadnej sytuacji „nie splamili charakteru narodowego” i „umierali śmiercią mężnych”. Pod Lipskiem narodziła się legenda „polskiego Bayarda”: romantycznego rycerza bez trwogi i skazy...Józef Poniatowski: żołnierz i bon vivantPrzyszły marszałek Francji urodził się 7 maja 1763 roku w Wiedniu w Pałacu Kinskich. Był pierworodnym synem Andrzeja Poniatowskiego herbu Ciołek i Teresy z Kinskich, damy dworu cesarzowej Marii Teresy. Rok później jego stryj Stanisław został koronowany na króla Rzeczpospolitej. Książę Józef wychował się w kosmopolitycznym środowisku stolicy Habsburgów, mówił biegle po niemiecku i francusku. Ojczystego języka nie zapomniał dzięki dobrym relacjom ze Stanisławem Poniatowskim, który w 1789 roku wezwał bratanka do kraju („Bóg dał Ci urodzić się Polakiem, a sądzę, iżem Ci dowiódł, że Ci zastępuję ojca. Z tytułu jednego i drugiego pisze do Ciebie i żądam, abyś się nam powrócił, jak będzie można najprędzej przyzwoicie to uczynić”).Mimo młodego wieku królewski bratanek został mianowany generałem majorem armii koronnej. Wcześniej, podobnie jak zmarły w 1773 roku Andrzej Poniatowski, służył w wojsku austriackim – był adiutantem cesarza, uczestniczył w wojnie z Turcją. Walczył wówczas ramię w ramię z kilka lat młodszym Karlem Philippem Schwarzenbergiem, późniejszym zwycięzcą spod Lipska. Pułkownik Piotr Königsfels udziela lekcji jazdy konnej księciu Józefowi Poniatowskiemu (Bernardo Bellotto, 1773, domena publiczna). W maju 1791 roku zapewniał ochronę wojskową sejmowi podczas uchwalania pierwszej polskiej ustawy zasadniczej. Rok później uczestniczył w wojnie z Rosją. Odznaczył się pod Połonnem i Zieleńcami. Dowodził obroną linii wyznaczonej przez rzeki Dniepr i Dniestr. Po przystąpieniu króla do konfederacji targowickiej złożył komendę, odesłał przyznane wcześniej ordery i wyjechał do Wiednia. Do kraju powrócił w trakcie insurekcji kościuszkowskiej, walczył wówczas w obronie upadku państwa polsko-litewskiego wycofał się z życia publicznego i skupił się na życiu towarzyskim. W pałacu Pod Blachą skupił wokół siebie warszawską „złotą młodzież”. Hulaszczy tryb życia księcia Pepi (jak go nazywano) był powszechnie znany i krytykowany. Mimo, że całe życie otaczał się kobietami, nigdy się nie ożenił, miał jednak dwóch synów z nieformalnych związków. Wśród jego licznych kochanek wyróżniała się dziesięć lat starsza Henrietta de Vauban, która była faktyczną panią domu w warszawskiej rezydencji Poniatowskiego. dzięki jej zabiegom, po wkroczeniu wojsk francuskich na ziemie polskie, książę Józef uzyskał poparcie napoleońskich oficjeli, w tym marszałka Joachima Poniatowski: u boku Napoleona Portret Józefa Poniatowskiego (Franciszek Paderewski, 1814, domena publiczna). W grudniu 1806 roku Józef Poniatowski – a nie popierany przez starych legionistów Jan Dąbrowski – objął nadzór nad tworzoną u boku cesarza Francuzów armią polską. Mimo, że nie brał udziału w zakończonej pokojem w Tylży kampanii 1806-1807, miał duże zasługi w organizacji i modernizacji wojska. Po utworzeniu Księstwa Warszawskiego objął funkcję ministra wojny i szybko zyskał aprobatę Louisa Nicolasa Davouta. Najzdolniejszy spośród napoleońskich marszałków był bowiem początkowo sceptycznie nastawiony do polskiego księcia. 21 marca 1809 roku oficjalnie został naczelnym dowódcą armii Księstwa talenty dowódcze w pełni zademonstrował podczas wojny z Austrią. Najpierw w kwietniu stoczył nierozstrzygniętą bitwę pod Raszynem na przedpolu Warszawy, a następnie poprowadził skuteczną ofensywę na prawym brzegu Wisły – opanował Zamość, Lublin i Sandomierz. W lipcu triumfalnie wkroczył do Krakowa, który po podpisaniu pokoju, wraz z całą Galicją Zachodnią i ziemią zamojską, został włączony w rozszerzone granice Księstwa. Kampania była dużym sukcesem królewskiego bratanka, który mierzył się z przeważającymi liczebnie siłami że z nami jesteś! Chcesz, aby Histmag rozwijał się, wyglądał lepiej i dostarczał więcej ciekawych treści? Możesz nam w tym pomóc! Kliknij tu i dowiedz się, jak to zrobić! Książę Józef Poniatowski przed frontem grenadierów (January Suchodolski, 1857, domena publiczna). W 1811 roku Józef Poniatowski miał odradzać Napoleonowi podjęcie kampanii przeciwko Rosji. Ostateczni w pochodzie Wielkiej Armii na wschód dowodził 5. korpusem polskim. Pod swoją komendą miał jednak tylko część polskich pułków. Walczył pod Smoleńskiem i Borodino, a podczas odwrotu został kontuzjowany, przez co zdecydował się wówczas na oddanie dowództwa generałowi Józefowi Zajączkowi. Sam, po przeprawie przez Berezynę, udał się do Warszawy. W pierwszych miesiącach 1813 roku, mimo postępującej ofensywy sił cara Aleksandra, zasłużył się szybkim odtworzeniem wojsk Księstwa Warszawskiego. Jego zamiarem było przedłużenie politycznego bytu stworzonego przez cesarza Francuzów. Wycofał się do Krakowa. Mimo presji ze strony Rosjan, książę do końca pozostał wierny przeprowadził dowodzony przez siebie korpus przez Czechy do Saksonii, gdzie połączył się z Wielką Armią i wziął udział w kampanii przeciwko koalicji antyfrancuskiej (Rosja, Austria, Prusy, Szwecja). 16 października 1813 roku, pierwszego dnia „bitwy narodów” pod Lipskiem, pięćdziesięcioletni dowódca otrzymał godność marszałka Cesarstwa. Nominację zawdzięczał osobistej odwadze, wierności, talentom wojskowym oraz… protekcji Poniatowski: śmierć i ocena19 października 1813 roku, w ostatnim dniu decydującego dla losów Napoleona i kontynentu starcia, ranny książę utonął podczas próby przedostania się na drugi brzeg rzeki Elstery. Jak wyglądały ostatnie godziny życia królewskiego bratanka?„Chwilami tracił już przytomność, ale dosiadł nowego konia i jadąc wzdłuż brzegu Elstery szukał możliwości przeprawy. […] Książę widząc nadbiegających żołnierzy nieprzyjacielskich skoczył w mętne, wezbrane wody rzeki. Wynurzył się jeszcze wśród płynących szczątków taboru desek, kłód i trupów, ale ponownie tracąc przytomność, a może otrzymawszy nową, śmiertelną ranę, już osiągając drugi, zbawczy brzeg ześlizgnął się z konia w nurty rzeki. Skoczył mu na ratunek jeden z oficerów jego sztabu – kapitan francuski Hipolit Blechamps, ale i on znalazł śmierć w Elsterze. […] W rzeczywistości Poniatowski szedł ku śmierci przez świadomy wybór najlepszej w jego mniemaniu służby dla ojczyzny, a wielkość i znaczenie zmagań pod murami Lipska nadały jego decyzjom i śmierci szczególne wymiary”. ~ Jerzy Skowronek, Książę Józef Poniatowski. Napoleon i Poniatowski w bitwie pod Lipskiem (January Suchodolski, domena publiczna). Napoleon Bonaparte stwierdził, że głównodowodzący armii Księstwa Warszawskiego „zginął zaszczytnie po oddaniu mi wielkich usług, dla których mianowałem go marszałkiem Francji”.Zwłoki „polskiego Bayarda” w honorowej asyście wojskowej przewieziono w 1814 roku do ojczyzny. Ciało zostało złożone w warszawskim kościele Świętego Krzyża, a trzy lata później przeniesiono je na Wawel. *** Większość historyków pozytywnie ocenia postać jedynego cudzoziemskiego marszałka Napoleona. Warte docenienia są przede wszystkim jego talenty wojskowe i organizacyjne. Książę umiejętnie wykorzystał swoje austriackie doświadczenia dla stworzenia nowoczesnej armii polskiej. W opinii Stanisława Herbsta jako dowódca „szerokością horyzontów i inteligencją górował nad bardziej zasłużonymi kolegami”. Potrafił zaadaptować się do porewolucyjnego modelu prowadzenia wojny i taktyki cesarza Francuzów. Na polu bitwy nigdy się nie oszczędzał. W kryzysowych momentach przeważnie podejmował dobre decyzje. Ani razu nie doprowadził do wojennej katastrofy i potrafił zwyciężyć silniejszego przeciwnika. Ostatnia szarża Poniatowskiego pod Lipskiem (Richard Caton Woodville, domena publiczna). Wybrał Polskę i sojusz z Francją, który na początku „wieku pary” był jedyną realną szansą na odbudowanie rozczłonkowanego przez zaborców państwa. W swojej decyzji trwał do końca. Czy był zatem „większy niż król ten książę”? Niewątpliwe tak. Swoimi zasługami dla ojczyzny znacznie bowiem przewyższył dorobek swojego stryja, uważanego często za jednego z najgorszych monarchów w historii Polski. O wyższości i wielkości młodszego z Poniatowskich przekonany był jego biograf profesor Skowronek:„Dzięki swej postawie w najtrudniejszym końcowym okresie jego sylwetka zyskała trwały urok w wyobraźni i sentymentach kolejnych pokoleń. Stała się jednym z najpopularniejszych wzorów nowożytnego rycerstwa na przełomie dwóch epok. Swym bohaterstwem, determinacją i śmiercią książę Poniatowski symbolizował dramatyczną epokę polskich ofiarnych dążeń i polskich katastrof, a zarazem w jakiejś mierze >>podniósł swoim imieniem i opromienił naród<<, któremu u schyłku XVIII stulecia brakło w tragicznej narodowej sytuacji wśród polityków ludzi z wielkim charakterem”.BibliografiaBielecki Robert, Encyklopedia wojen napoleońskich, Trio, Warszawa Sławomir, Książę Józef: wódz i kochanek, Bellona, Warszawa Jerzy, Książę Józef Poniatowski, Zakład Narodowy im. Osssolińskich, Wrocław Stanisław, Większy niż król ten książę, Wydawnictwo MON, Warszawa 1976. Redakcja: Paweł Czechowski Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis! Tekst został opublikowany na stronie za zgodą autora dr Jacka Feduszki. Dr Jacek Feduszka (Zamość) Naczelnik Państwa i Marszałek Polski Józef Piłsudski w Zamościu. Jak do tej pory nie posiadamy w historiografii zamojskiej pełnego opisu wizyt w naszym mieście, jednego z najwybitniejszych Polaków XX wieku, Józefa Piłsudskiego, Naczelnika Państwa i Pierwszego Marszałka Odrodzonego Państwa Polskiego. Jedynymi dotychczasowymi zapisami wszystkich wizyt J. Piłsudskiego w Zamościu pozostają: opracowanie Michała M. Pieszki pt.: „ Józef Piłsudski w Zamojszczyźnie” z 1936 roku, oparte na własnych wspomnieniach autora oraz relacjach zebranych przez Pieszkę, dotyczących wizyt J. Piłsudskiego w Zamościu i regionie. Poza wyżej wymienionym opracowaniem, pozostającym do dziś dnia w maszynopisie, obszerne wzmianki o J. Piłsudskim na Zamojszczyźnie zawierają także prace J. Miklaszewskiego (wspomnienia z udanego przejścia przez granicę z Galicją w roku 1901), W. Jędrzejewicza i J. Ciska (stanowiące pełne kalendarium życia i pracy J. Piłsudskiego w latach 1867-1935) oraz opracowania A. Kędziory i K. Czubary, (w tym ostatnim autor obszernie wykorzystał niepublikowany tekst M. M. Pieszki z 1936 r.).1 I. Pierwsza wizyta Józefa Piłsudskiego w Zamościu miała miejsce w niecodziennych okolicznościach, wyjętych jakby żywcem z powieści sensacyjnej. Było to w czerwcu 1901 roku, Józef Piłsudski jako redaktor i wydawca konspiracyjnego organu PPS - „Robotnik” w wyniku dekonspiracji łódzkiej drukarni „Robotnika”, został w nocy z 21 na 22 lutego 1900 roku aresztowany w swoim łódzkim mieszkaniu, będącym jednocześnie konspiracyjną drukarnią. 17 Kwietnia tego roku po wstępnym śledztwie prowadzonym w Łodzi, trafił do celi 39 w X Pawilonie Cytadeli Wspólnie z J. Piłsudskim aresztowana została jego żona Maria z Koplewskich Juszkiewiczowa. O ucieczce z silnie strzeżonej Cytadeli nie mogło być mowy, stąd też zarówno najbliższy współpracownik J. Piłsudskiego w PPS, Aleksander Sulkiewicz jak i kierująca centralnym kolportażem Maria Paszkowska, doszli do wniosku, że jedyną szansą na uwolnienie J. Piłsudskiego jest przeniesienie go poza obręb wiezienia, najlepiej do szpitala. Dokładny plan tych działań opracowany przy współpracy brata Oktawii Żeromskiej, wybitnego psychiatry Rafała Radziwiłłowicza, polegał na symulowaniu przez J. Piłsudskiego, obłędu. Była to dolegliwość, z którą nie mogli sobie poradzić lekarze więzienni, zwłaszcza, że zrobiono wszystko by przypadek redaktora „Robotnika”, uczynić szczególnym. Choroba J. Piłsudskiego miała polegać na alergicznym zachowaniu wobec osób noszących żandarmski mundur. W konsekwencji więzień odmawiał przyjmowania czegokolwiek z ich rąk, również posiłków. Efektem tej przymusowej głodówki było wyraźne pogorszenie się stanu zdrowia J. Piłsudskiego. Decydującą opinię o stanie zdrowia J. Piłsudskiego wydał dyrektor warszawskiego szpitala dla obłąkanych Iwan Szabasznikow, kierując go do specjalistycznego szpitala Mikołaja Cudotwórcy w Petesburgu. Po blisko czterech miesiącach pobytu w tym szpitalu w nocy z 14 na 15 maja 1901 roku J. Piłsudski przy pomocy petersburskiej komórki PPS a szczególnie lekarza Władysława Mazurkiewicza, zbiegł ze szpitala i przebrany za urzędnika komory celnej, wyjechał wspólnie z A. Sulkiewiczem do Tallina a stamtąd do Żytkowic na Polesiu, gdzie w majątku Czysto Łuża, oczekiwał u rodziny Lewandowskich na przygotowanie przejścia do Galicji. Niedługo dołączyła do J. Piłsudskiego jego żona Maria, zwolniona za kaucją w styczniu 1901 z Cytadeli W połowie czerwca 1901 roku Józef Piłsudski wraz z A. Sulkiewiczem wyjechał do Kijowa, gdzie znajdowała się tajna drukarnia „Robotnika” (przy ulicy Dmitriewskiej), obsługiwana przez Feliksa Perla i Ksawerego Praussa. Tam J. Piłsudski pracował przez dwa dni przy druku numeru 39 „Robotnika”. Po krotkim pobycie w Kijowie, wspólnie z żoną Marią wyjechał do Zamościa, gdzie oczekiwał już Jan Miklaszewski, kontroler lasów Ordynacji Zamojskiej, przygotowujący trasę przerzutu Piłsudskich do Galicji. J. Miklaszewski tak wspominał ten etap podróży J. Piłsudskiego4: „Pobyt w Zamościu, w którym roiło się od licznych wojskowych rosyjskich i czynowników, ze względu na grożące niebezpieczeństwo trwał zaledwie dwie godziny. [Na spodziewanych gości z niecierpliwościąoczekiwał p. Jan Miklaszewski](...) Spotkanie nastąpiło w nawie głównej Kolegiaty zamojskiej, którą (...) Józef Piłsudski zwiedził (ze mną) ze szczególnym zainteresowaniem i skupieniem nie wyłączając kaplicy ordynackiej (...) Architektura tego miasta jego przeszłość dawniejsza była (wtedy) omawiana z dużem zainteresowaniem przez J. Piłsudskiego (...)”5. Bezpośrednio po przybyciu do miasta ze stacji kolejowej w Rejowcu, J. Piłsudski wraz z żoną Marią i Aleksandrem Sulkiewiczem rozlokowali się w „Hotelu lwowskim” Mojżesza Dichtera, w którym Ordynacja Zamojska miała stale zarezerwowany pokój. Pobyt J. Piłsudskiego w Zamościu ok. 20 czerwca 1901 roku zakończył się wieczorem dnia, kiedy to około godziny szóstej wieczorem wyruszono szosą do Tomaszowa Lubelskiego, gdzie J. Piłsudski z towarzyszącymi mu osobami przenocował u „nadleśnego Dąbrowskiego”. Następnego dnia po krotkim postoju w Zawadkach6 u „podleśnego Brandta” i wymianie koni oraz przebraniu się przez J. Piłsudskiego i A. Sulkiewicza w mundury lub tylko czapki podleśnych lasów Ordynacji Zamojskiej, wszyscy przeszli graniczną rzekę Tanew pod wsią Rebizanty, doprowadzeni tam przez miejscowego przewodnika, włościanina Mikołaja Rebizanta (trudniącego się także przemytem). Po udanym przejściu granicy J. Piłsudski, Maria Piłsudska i A. Sulkiewicz udali się do Lwowa7. W rok po śmierci Marszałka Józefa Piłsudskiego w miejscu przekroczenia granicy w 1901 roku, ustawiono obelisk z tablicą pamiątkową o następującej treści: „TU W ROKU 1901 JÓZEF PIŁSUDSKI PRZEKROCZYŁ ROSYJSKO-AUSTRIACKĄ, STWIERDZAJĄC, ŻE NICZYM JEST WRAŻY KORDON WOBEC POTĘGI DUCHA NARODU POLSKIEGO (...)”. Tablicę pamiątkową ufundowała w 1936 roku „Gmina Klasowa im. Ks. Józefa Poniatowskiego Państwowego Gimnazjum Męskiego w Zamościu”. Oryginał tablicy znajduje się obecnie w Instytucie Józefa Piłsudskiego w Londynie. Nad Tanwią na oryginalnym postumencie-obelisku bez łańcuchów dawniej go otaczających a obecnie ogrodzonym płotkiem drewnianym, znajduje się wierna kopia tablicy pamiątkowej z 1936 roku. Pomnik wraz z tablicą obecnie stoją na terenie prywatnym8. II. Druga wizyta Józefa Piłsudskiego w Zamościu, miała miejsce już w innej rzeczywistości. Polska Odrodzona z niewoli, prowadziła wówczas krwawą walkę o utrzymanie i utrwalenie młodej państwowości i wytyczenie granic państwa. Marszałek J. Piłsudski przybył do Zamościa 15 lipca 1920 roku w czasie trwania krwawej wojny z najazdem bolszewickim i w jednym z najtrudniejszych dla młodego państwa polskiego momentów tego konfliktu. Wizyta zamojska była jak się zdaje, jednym z istotnych elementów zarówno dla rozgrywających się wydarzeń na froncie wojny polsko-sowieckiej jak i dla wschodniej polityki J. Piłsudskiego, spotkał się on, bowiem w Zamościu z Atamanem Głównym Ukrainy Symonem Petlurą. 12 lipca 1920 roku przedstawiciel Atamana Petlury , płk Docenko przeprowadził juzową rozmowę z adiutantem Naczelnego Wodza, kpt. Nałęcz-Korzeniowskim, w której prosił o umożliwienie bezposredniej rozmowy Atamana z Naczelnikiem Piłsudskim. Do takiej rozmowy juzowej doszło tego samego dnia o godzinie 2200 . S. Petlura proponował zorganizowanie bezpośrednich rozmów obu przywódców w okolicach Łańcuta. 13 Lipca J. Piłsudski określił, że najdogodniejszym miejscem do spotkania i rozmów będą okolice Zamościa i podał termin przybliżony ich przeprowadzenia na 15 lub 16 lipca. Faktycznie właśnie 15 lipca Ataman S. Petlura i Naczelnik J. Piłsudski wraz ze świtą przybyli do W gmachu byłej Akademii Zamojskiej doszło do bezpośrednich rozmów. Treści ich niestety nie znamy. Świadek tych wydarzeń M. M. Pieszko tak wspominał ten dzień: „ Było to dnia 15 lipca około godziny 5 po południu. Marszałek Józef Piłsudski w otoczeniu swych adiutantów wysiadł z auta tuż przed bramą główną b. Akademii. Scena powitania Naczelnego Wodza przez gen. Sawickiego, komendanta grupy, bardzo krótka jak przystało na powagę chwili (...). Szybkim elastycznym krokiem wszedł Marszałek J. Piłsudski w mury b. Akademii, gdzie na pierwszym piętrze, po stronie gimnazjum żeńskiego znajdowała się sala służbowa sztabu konnej armii [sztab połączonych dywizji 1 i 2 kawalerii polskiej poddowództwem gen. Sawickiego – przypis obrady przeprowadził wówczas Marszałek J. Piłsudski w pierwszej sali od dziedzińca. W obradach tych wziął udział i ataman ukraiński Petlura. Już późnym wieczorem – po obradach – skierował się Marszałek J. Piłsudski z atamanem Petlurą i adiutantami na swą kwaterę, przygotowaną w mieszkaniu pp. burmistrzostwa Stodołkiewiczów. Mieszkanie to mieściło się w tak zwanym „Domu Centralnym” przy ulicy Ślusarskiej na drugim piętrze. Przygotowaniem kwatery wraz z p. Stodołkiewiczową zajęła się p. doktorowa Helena Bogucka, która dostarczyła pościeli i ręczników (...)”.10 W Zamościu obok rozmów z Atamanem Petlurą, J. Piłsudski przeprowadził reorganizację Grupy Operacyjnej Jazdy w składzie 1 Dywizji Jazdy pod dowództwem płk Rómmla i 2 Dywizji Jazdy dowodzonej przez płk Orzechowskiego. Ogólne dowództwo nad korpusem jazdy spoczywało w rękach gen. Sawickiego. Korpus ten sformowany w Zamościu wziął udział 28 lipca 1920 roku w uderzeniu na Konną Armię S. Budionnego na kierunku Krasne-Kamionka Strumiłowska. Sowiecka Armia Konna zmierzała w owym czasie do zajęcia Lwowa. Najzaciętsze boje korpus kawalerii polskiej stoczył w okolicach Beresteczka. W tym czasie Marszałek J. Piłsudski przebywał w Wyjazd J. Piłsudskiego z Zamościa nastąpił 16 lipca i tego samego dnia Marszałek zjawił się w W kilka tygodni później Marszałek J. Piłsudski jeszcze raz przybył do Zamościa, ale tylko na kilka godzin. Według Pieszki celem przyjazdu było „oglądnięcie terenów pod Tomaszowem (...)”, w istocie był to przystanek na trasie podróży z Lublina do Lwowa i dalej do dowództwa Frontu Południowego na naradę z dowództwem, potem natomiast Marszałek udał się bezpośrednio na linię frontu dla przeglądu oddziałów tam rozlokowanych. Pobyt w Zamościu miał miejsce 4 września 1920 roku przed południem ( o godzinie 1300 J. Piłsudski był już we Lwowie). W Zamościu Marszałek zatrzymał się ponownie u pp. Stodołkiewiczów, których jednak – jak relacjonuje Pieszko – „nie zastał w domu” i miał wówczas wyrazić „swój żal, iż nie zastał tak sympatycznych gospodarzy”.13 W pierwszych dniach września na froncie południowym wojny z armią sowiecką, trwały walki głównie z Armią Konną Budionnego, który 28 VIII 1920 rozpoczął bitwę o Zamość, przełamując polski front i rezygnując z prób zdobycia Lwowa. Zamość zdołał się obronić, a skierowane przez Naczelnego Wodza w ten rejon odwody zmusiły Armię Konną do odwrotu. Zamość jako węzeł dróg prowadzących od strony Hrubieszowa, Sokala i Tomaszowa Lubelskiego na Krasnystaw i Lublin, posiadał duże znaczenie operacyjne. Już od początku sierpnia 1920 roku w mieście znajdowały się oddziały polskie i ukraińskie, wchodzące w skład 10 Dywizji Piechoty 3 Armii polskiej Frontu Środkowego ( były to 31 Pułk Strzelców Kaniowskich kpt. Mikołaja Bołtucia i oddziały 6 Dywizji Ukraińskiej płk Marko Bezruczki). Umocnionego i ufortyfikowanego urządzeniami polowymi Zamościa broniło 2500 żołnierzy. 30 Sierpnia 1920 roku miasto otoczyły oddziały Armii Konnej S. Budionnego. Bohaterska obrona Zamościa zarówno przez oddziały regularne WP jak i ochotników ( w tym młodzież zamojską i harcerzy), trwała od 28 do 31 VIII 1920 roku, kiedy to oddziały z grupy gen. Stanisława Hallera przerwały pierścień wojsk sowieckich i połączyły się z załogą Zamościa. 1 Września 1920 roku Armia Konna Budionnego rozpoczęła odwrót spod Marszałek J. Piłsudski wyjechał w piątek 3 Września 1920 roku z Lublina na Front Południowy. W drodze do Chełma zatrzymał się w Krasnymstawie, gdzie kwaterował sztab 2 Dywizji Legionów. Oddział ten był odpowiedzialny za wypuszczenie Armii Konnej Budionnego, która po bitwie komarowskiej zdołała wyrwać się za Bug. W tej sprawie J. Piłsudski spotkał się z płk Żymierskim, którego „zbeształ okrutnie”. Następnie Marszałek wizytował pozycje 5 Pułku artylerii ciężkiej i szpital w Krasnymstawie. Stąd samochodem udał się do Lublina, gdzie w dowództwie 3 Armii analizował przyczyny niepowodzeń w działaniach przeciwko wycofującej się Armii konnej III. Czwarta wizyta Marszałka J. Piłsudskiego miała miejsce w Zamościu w 1922 roku. 17 Października w godzinach porannych przybył pociągiem z Łucka do Zamościa, w asyście wojewody lubelskiego Stanisława Moskalewskiego. J. Piłsudski na dworcu kolejowym w Zamościu powitany został przez dowództwo 9 Pułku piechoty Legionów i władze miejskie z burmistrzem Henrykiem Kosmalskim oraz starostą powiatowym Adolfem Krauze na czele, w otoczeniu urzędników i przedstawicieli stowarzyszeń i organizacji działających w Zamościu. Jak wspominał por. Edmund Januszkiewicz: „ Już od godziny 730 na Rynku zamojskim stały uszykowane bataliony [9 ppLeg. – przypis naprzeciw Ratusza, gdzie zbudowano ołtarz polowy. Miasto udekorowane zielenią i przybrane flagami wyglądało radośnie i uroczyście (...) Naczelnik Państwa i Naczelny Wódz Marszałek Józef Piłsudski, powitany na dworcu (...) Po odebraniu raportu od dowódcy kompanii honorowej, udał się do miasta. Pułk sprezentował broń, po czym dowódca pułku płk Ostrowski złożył raport”.16 W czasie uroczystości na Rynku Wielkim w Zamościu Marszałek J. Piłsudski wręczył sztandar dowódcy 9 Pułku piechoty Legionów, po czym biskup Bandurski celebrował uroczystą mszę świętą. W podniosłym kazaniu ksiądz biskup podkreślił znaczenie sztandaru pułkowego. Po mszy nastąpiła przysięga całego pułku. Po wbiciu przez obecnych gości oficjalnych gwoździ pamiątkowych w drzewce sztandaru, Marszałek wręczył sztandar klęczącemu dowódcy pułku. Trzykrotna salwa honorowa zakończyła uroczystość. Po dokonanej ceremonii odbyła się także defilada całego pułku przed Marszałkiem J. Piłsudskim, poprowadzona ulicą Akademicką w kierunku koszar. Marszałek odbierał defiladę ze schodów d. Akademii Zamojskiej. O godzinie 1230 J. Piłsudski przybył do kasyna oficerskiego na zorganizowany przez dowództwo 9 Pułku bankiet. Po uroczystym bankiecie J. Piłsudski przemawiał do oficerów pułku i gości zaproszonych, podnosząc zasługi 9 pułku, podkreślając i upamiętniając ofiary, jakie pułk poniósł w wojnie polsko-sowieckiej 1920 Wieczorem odbył się również bal wydany przez władze miejskie. Po zakończeniu uroczystości i balu Marszałek J. Piłsudski 18 Października 1922 roku udał się ponownie do Łucka a stamtąd do Warszawy. Postać Józefa Piłsudskiego doczekała się w Zamościu i regionie kilkakrotnego upamiętnienia, zarówno w postaci artykułów prasowych i druków okolicznościowych m. in. wydanych w wydawnictwie braci Pomarańskich18, ale także w postaci pamiątkowej plakiety z wizerunkiem Marszałka, wyemitowanej około roku 1923, jak też okazałego pomnika z piaskowca ufundowanego w 1934 roku, dłuta por. rezerwy Jakuba Juszczyka, legionisty i artysty rzeźbiarza, który to pomnik przetrwał do roku 1942, kiedy został rozbity na polecenie władz niemieckich. Pomnik ten znajdował się na terenie koszar, na wprost od wejścia za główną bramą koszarową ( dzisiejszy teren Klubu Garnizonowego w Zamościu przy ul. Piłsudskiego). Także z połowy lat trzydziestych pochodziło popiersie Marszałka, znajdujące się w ogrodzie willi, Prezesa Związku Legionistów w Zamościu, wieloletniego nauczyciela Gimnazjum Zamojskiego i założyciela zamojskiego ogrodu zoologicznego, Stefana Milera (1888-1962). S. Miler mieszkał w willi, przy ulicy Peowiaków 5 w latach 1934-1951, podając oficjalnie adres: „Zamość, Willa Belweder”. W Rynku Wielkim wizytę J. Piłsudskiego w 1922 roku upamiętnia granitowa płyta odsłonięta 11 Listopada 1937 r., z napisem: „W TYM MIEJSCU DNIA 17 PAŹDZIERNIKA 1922 WIELKI MARSZAŁEK WYSŁUCHAŁ MSZY ŚWIĘTEJ”. Płyta wmurowana pierwotnie przed schodami Ratusza, przetrwała cały okres II wojny światowej, po wojnie przez wiele lat ukryta, została ponownie umieszczona pod Ratuszem (wmurowana w elewację) od 11 Listopada 1989 roku. Od 1994 roku znajduje się pod schodami ratuszowymi, lecz nie w miejscu Imię Józefa Piłsudskiego nadano otwartej w 1927 roku Ludowej Szkole Rolniczej, natomiast w 1933 roku ulica Lubelska w Zamościu otrzymała nazwę „Alei Marszałka Piłsudskiego”, używaną również po wojnie i ponownie od 1990 W regionie upamiętniono Marszałka Józefa Piłsudskiego w formie pomników w Nedeżowie (od 1937 roku) i Jarczowie. W tej ostatniej miejscowości znajduje się także kopiec upamiętniający Józefa Piłsudskiego, usypany w drugą rocznicę śmierci Marszałka w 1937 roku. Inicjatorami upamiętnienia Józefa Piłsudskiego byli jego podkomendni z Pierwszej Brygady Kadrowej, którzy osiedlili się w okresie międzywojennym w Jarczowie i Nedeżowie. Na zakończenie warto przytoczyć słowa M. M. Pieszki, który pisał w 1936 roku: „ W złotym okresie Polski XVI wieku dzieje Zamościa, poczęte suo sumptu z woli Wielkiego Kanclerza i Hetmana Jana Zamoyskiego wiążą nam na swych kartach w nieprzerwanym następstwie wieków najwybitniejszych ludzi, którzy byli „solą zaprawną” swych czasów. (...) Zamoyscy – Jan, Tomasz, Jan Sobiepan, - Sobiescy, Pułascy, Kanclerz Andrzej Zamoyski, Stanisław Staszic, Józef Wybicki, Tadeusz Kościuszko, Książę Józef Poniatowski, generał Henryk Dąbrowski, Gen. Hauke, gen. Józef Dwernicki (...) i Wódz Odrodzonej Polski Józef PIŁSUDSKI. Był tu On wśród nas w Zamojszczyźnie – wielokrotnie i to zda się w beznadziejnych dniach niewoli, jak i już w Odrodzonej Polsce”21. 1 J. Miklaszewski, Przeprowadzenie przez granicę, w: Uwolnienie Piłsudskiego. Wspomnienia organizatorów ucieczki, Warszawa 1924 W. Jędrzejewicz, J. Cisek, Kalendarium życia Józefa Piłsudskiego 1867-1935, Warszawa 1998 256-257, 394; K. Czubara, Dawniej w Zamościu..., Zamość 1998 2 W. Suleja, Józef Piłsudski, Wrocław –Warszawa -Kraków 1995 3 Tamże, 4 Drogę tę odtworzył J. Miklaszewski w liście do Pieszki z 1936 roku oraz w swoich pamiętnikach opublikowanych wcześniej w 1924 roku. 5 Pieszko, op., cit. z listu J. Miklaszewskiego do autora. 6 „Zawadki – wieś i folwark w pow. tomaszowskim w odległości 2 mil od Tomaszowa Lub. I w odległości ½ wiorsty od granicy Galicji (...) We wsi znajdowała się kancelaria leśnictwa Ordynacji Zamojskiej (...)”: Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego, Warszawa 1895, Pieszko, op., cit.; K. Czubara op.,cit. W. Jędrzejewicz, J. Cisek, op., cit. W. Suleja, op., cit. Autor, W. Suleja stwierdza, że od przygranicznej Zawadki do granicy nad Tanwią przewiózł J. Piłsudskiego i towarzyszące mu osoby „zaufany gajowy Berdzik”, współpracownik J. Miklaszewskiego, nie potwierdza tego jednak żadnymi danymi źródłowymi. 8 zob .: S. Gruca, Odnaleziona pamiątka, „Niepodległość” (po wznowieniu) -Londyn 1979, P. Wład, M. Wiśniewski, Roztocze Wschodnie, Lubaczów 1999 W. Jędrzejewicz, J. Cisek, op., cit. 9 „Naród” nr. 99, 13 VII 1920 r.; „Gazeta Poranna” nr. 176, 13 VII 1920 r.; Zapis rozmowy juzowej,; kpt Nałęcz-Korzeniowski – płk Docenko, i Petlura-Piłsudski, cyt. za: W. Jędrzejewicz, J. Cisek, op. cit. 10 Pieszko, op., cit. 11 W. Jędzrzejewicz, J. Cisek, op., cit. W. Suleja, op. cit. 12 K. Krzeczunowicz, Ułani księcia Józefa. Historia 8 pułku ułanów im. Ks. Józefa Poniatowskiego 1784-1945, Londyn 1960 „Gazeta Warszawska” nr. 193, 17 VII 1920; W. Jędrzejewicz, J. Cisek, op. cit. 13 Pieszko, op., cit. 14 Zamość w minionym XX wieku. Katalog wystawy, oprac. J. Feduszka, Zamość 2000 W. Suleja, op. cit. 15 L. Mitkiewicz, W Wojsku Polskim 1917-1921, Londyn 1976 K. Jacynik, Wspomnienia z walk 31 pp. Strzelców Kaniowskich pod Zamościem r. w: Wojskowy Przegląd Historyczny R. 37, 1992 i nn.; W. Jędrzejewicz, J. Cisek, op., cit. 16 Edmund Januszkiewicz, por[ „Relacja”]., Maszynopis w zbiorach Muzeum Zamojskiego w Zamościu ( zob. też: K. Czubara, op. cit. 17 W. Jedrzejewicz, J. Cisek, op. cit. J. Szatner, Zarys historii 9 Pułku Piechoty Legionów, w: Zarys historii wojennej pułków polskich 1918-1920, 18 Opracowania W. Sieroszewskiego, W. Rzymowskiego, B. Poletura, A. Kempińskiego, S. Pomarańskiego(i tegoż jako S. Roszko), oraz „Pieśń o Józefie Piłsudskim” – antologia ok. 500 wierszy o Marszałku,( dwa wydania); zob. A. Kędziora, Encyklopedia Miasta Zamościa, Chełm 2000 19 A. Kędziora, op., cit. 20 Tamże, 21 M. M. Pieszko, op., cit.

galeria postaci historycznych józef poniatowski